Marta + Szymon
Marta i Szymon. Pierwsze słowo jakie nasuwa nam się na myśl o nich to PETARDA. To co się działo na ich weselu przeszło nasze najśmielsze oczekiwania.
Pierwszy raz, chociaż w sumie nie pierwszy, bo wszyscy znaliśmy się już wcześniej, spotkaliśmy się na sesji narzeczeńskiej. Po niej wiedzieliśmy, że kroi się coś super. Podeszli do tematu w pełni profesjonalnie 😀 Kawa, rogaliki i inne małe co nieco. Ani się obejrzeliśmy, a zapełniliśmy karty pamięci do cna.
Kilka dni później nadszedł dzień ślubu. Szczepan popędził do Szymona, ja do Pani Młodej. Marta, oaza spokoju, sama poczyniła make-up ślubny, za co wielki szacun! Ale nie dziwię jej się absolutnie, bo zrobiła to mega profesjonalnie, kreski idealnie równe, kontur ust pięknie wypełniony. Jej siostra, notabene świadkowa, nie była gorsza i też zmalowała sobie nienaganny makijaż. Dziewczyny zazdroszczę tak pewnej ręki. Trzy ruchy i Marta wskoczyła w sukienkę. Zaczęły się oczekiwania na Pana Młodego.
U Szymona zgraja rodzeństwa krzątała się po domu, umilając sobie przygotowania co nieco wodą rozweselającą.
Nic nie wskazywało na to co działo się później… A co takiego zapytacie? Morze łez. Marta „pękła”, gdy tylko Szymon pojawił się na horyzoncie, On zaś trzymał się twardo, ale nasze czuje oko wypatrzyło łzy tu i ówdzie. Pełne wzruszenie.
W kościele powróciły szerokie uśmiechy. I tak pozostało do końca dnia.
Wesele. Co tam się działo to ja wymiękam. Szał, szał i jeszcze raz szał. Parkiet rozpalony do czerwoności. Tak zgranych ekip można pozazdrościć. Była latająca Marta, Szymon Superman. Ja polatałam też, niestety…, ale obyło się bez większych siniaków 😀 Za sterami konsoli – niezastąpiony Dj Thomas. Aż szkoda było wychodzić z imprezy, bo jesteśmy pewni, że tam się jeszcze dużo działo 😀
Na sesję czekaliśmy chwilę, dłuższą chwilę. Pojeździliśmy po okolicznych polach i lasach. A jak to nam wszystko wyszło oceńcie sami. Zapraszamy do oglądania.
Sara.